Nasz Muniek
Kot w herbie Naszej Przychodni nie jest przypadkowy. To Muniek, największe kocie indywiduum jakie spotkaliśmy w naszym życiu. Kontakt i życie z nim było wyzwaniem i jednocześnie perwersyjną przyjemnością obcowania z istotą stojąca na wyższym stopniu rozwoju. Nie mierzyliśmy jego IQ, ale z pewnością było wyższe niż większości tzw. naczelnych. Starając się zebrać fakty z życia Naszego Kota przedstawiamy BIOGRAFIĘ MUŃKA, NAJWYBITNIEJSZEGO KOTA (w jego własnym mniemaniu i naszym też) na świecie.
Muniek znalazł się w domu Oli – Koleżanki naszej Koleżanki jesienią 1995 roku, jako małe kocię wzięte z ogłoszenia prasowego. Jego przygody/traumy życiowe zaczęły się od zapoznania się od środka z włączoną pralką/wirówką. Tata Oli po wyjęciu go z pralki osuszał i oklepywał małego nieszczęśnika. Muniek uznał swego wybawcę za prawdziwego przyjaciela. Od tamtego dnia nie spuszczał go z oka – czekał na niego przy drzwiach, kiedy wychodził i wracał, pracował z nim przy projektach, wyczekiwał nocy, aby położyć się na szyi Pana – tak zasypiali zawsze razem.
Muniek miał swoje mniej lub bardziej irytujące przyzwyczajenia – gryzł wszystko, co popadnie, ze szczególnym uwielbieniem dla wełny – szaliki, czapki, garnitury i garsonki naznaczał pazurami.
Miał też swoje antypatie, przy czym wysoce bezczelnie i wprost je okazywał. Przyjaciółce Oli sikał do torby, nawet jeśli była zamknięta w szafie – potrafił do tej szafy się dostać i namacalnie wyrazić swoją niechęć. Wstawał skoro świt i skutecznie budził domowników strącając bibeloty z półek. Jedyny respekt czuł dla Taty Oli i ich psa. Z tym ostatnim jedli i pili ze wspólnej miski. Zasada była taka, że najpierw jadł pies, potem szczekał na kota, kiwał na niego łbem i dawał do zrozumienia, że teraz jego kolej.
W 1998 roku urodził się syn Oli. Zazdrość Muńka sięgnęła zenitu – otwierał drzwi do pokoju Jasia, gryzł ubranka, sikał do wózka i łóżeczka. Sytuacja była na tyle poważna, że dla Muńka musiano znaleść nowy, dobry dom, co wcale nie było proste. Pewna starsza Pani zadzwoniła po tygodniu i przyznała, że Muniek cały czas stoi pod drzwiami i płacze.
W 1998 roku, dzięki Pauli (naszej już Koleżance) Muniek trafił do Kliniki Katedry Chorób Wewnętrznych SGGW na ul. Grochowskiej 272 w Warszawie. Chyba miejsce przypadło mu do gustu, ponieważ już do końca swojego życia „pracował” z nami. Właśnie „pracował”, ponieważ obecność Muńka tworzyła wspaniałą atmosferę kociego świata (i wrażenia węchowe niestety też z powodu jego olewania rzeczy, których nie lubił). Cóż, przyjaźń między nami polegała na akceptowaniu wad, tj. my musieliśmy akceptować jego wady, on nie akceptował naszych.
Na uczelni zadomowił się od razu i czuł się tam jak PAN (dosłownie) na włościach. Studenci kilku lat studiów weterynaryjnych przekonali się boleśnie, że nie należy na Internie pozostawiać toreb na podłodze – Muniek notorycznie je obsikiwał. Kiedyś jeden a naszych mentorów, Pan Doktor Maciej Lenarcik zobaczył z przerażeniem i nieodpartym rozbawieniem jednocześnie, że Muniek oblewa długie futro klientki czekającej właśnie na wydanie zaleceń. Innym razem ofiarą padł Yorkshire terier zamknięty w wiklinowym koszyku. Mieszkał w naszych pokojach nad interną, przy czym dzielił je z Kićką (naszą grubą/drugą kotką). Oboje zresztą świetnie się dogadywali zmieniając się miejscami na naszych krzesłach, fotelach czy monitorze rejestracji (tam było ciepło). Rejestrującemu pacjentów Rafałowi chyba dobrze się z nim pracowało, ponieważ Muniek był nieustannym obiektem zachwytu właścicieli pacjentów kliniki. Wielokrotnie wypraszaliśmy go z gabinetu w czasie przyjmowania pacjentów, ponieważ potrafił bezczelnie wyprowadzać psy z równowagi. Często przechodził przez poczekalnię wyraźnie ignorując psy i wyrażając tym samym swą nad nimi wyższość. Te, które próbowały być agresywnymi przekonywały się, że zadrapany nos bardzo boli…
Na pieńku miał niewątpliwie z naszym szefem, ponieważ regularnie spryskiwał Espero Pana Profesora. Wojnę nerwów wygrał Muniek – został na Internie. Najbardziej wyraziste moje wspomnienie tyczące Muńka z tego okresu, to jego bieg z ogrodu na Grochowie i krzyk (tzn. miauk), żeby zaczekać, kiedy zamykałem Internę wieczorem po dyżurze. Grochów zresztą wydawał się wspaniałym miejscem dla niego, wiele przestrzeni, ogród i możliwość spotykania wielu ludzi codziennie, przede wszystkim dopieszczających go nieustannie studentów.
Cezurą w naszym życiu była przeprowadzka Interny z Grochowa na Ursynów w roku 2002. Niestety na ul. Nowoursynowskiej nie było mu łatwo. Zatrzaskujące się drzwi, wiele pięter i w końcu nakaz przebywania wyłącznie w piwnicy spowodowały, że postanowiliśmy zabrać go z uczelni. Muniek objął we władanie, a może objął kierownictwo lecznicy i jej ogrodu przy ul. Opaczewskiej. Ponieważ ulica była dość spokojna, wychodził i buszował po okolicznych ogrodach. Nasi sąsiedzi wielokrotnie mieli szczęście gościć go, a on łaskawie przyjmował hołdy i jedzenie. Czasami siadał z klientami w poczekalni i z nimi rozmawiał. Ciekawe, że jego obecność na ladzie recepcyjnej powodowała, że psy wpatrywały się w niego jak urzeczone i siedziały niezwykle spokojnie. Jeden z labradorów wydawał się przychodzić tylko po to, żeby zobaczyć Muńka, a sama wizyta lekarska już nie robiła na nim żadnego wrażenia. Niestety Muniek tolerował tylko rzeczy odpowiadające mu, nie tolerował chociażby papug, ze skutkiem fatalnym (…) dla tychże. Godzinami leżał na ladzie recepcyjnej w różnych pozycjach, odpowiednio zrelaksowany i znudzony przyjmując głaski od klientów. Niejeden z nich przekonał się boleśnie (i krwawo), że głaskać też trzeba odpowiednio i kot ma bardzo ostre pazury.
Na ul. Opaczewskiej Muniek przygruchał sobie przyjaciółkę Muszkę, kotkę z ulicy, która czekała na niego codziennie przed lecznicą i z która chodził na włóczęgę. Muszka nigdy nie dała się oswoić, ale za Muńkiem wchodziła do lecznicy i z czasem zaczęła w niej nocować.
W roku 2005 przenieśliśmy lecznicę na ul. Białobrzeską 40a, a z nami przeprowadził się też Muniek. Muszkę oddaliśmy do domu z ogrodem naszej zaprzyjaźnionej Klientki, ale ona po pewnym czasie wybrała całkowitą wolność. Widywaliśmy ją później kilka razy jeszcze w okolicach ul. Włodarzewskiej. O Muńka baliśmy się bardzo z powodu ruchu samochodowego na ul. Białobrzeskiej, nie docenialiśmy jednak jego intelektu, chodził wyłącznie po chodnikach (!!!). Nie było sposobu utrzymania go wyłącznie w lecznicy – był sprytniejszy od nas. Pewnego razu nie wrócił w czasie weekendu do lecznicy przed zamknięciem. Pojechaliśmy z Martą szukać go, ponieważ była zima i martwiliśmy się o niego. Szukałem go wczołgując się przez małe okienka do piwnic domów wokół lecznicy, mając nadzieję, że znajdę go w którejś z nich. Nie znalazłem. Muniek ze stoickim spokojem wrócił do lecznicy przed północą, kiedy my zrezygnowani czekaniem i poszukiwaniami zbieraliśmy się z ociąganiem do odjazdu. Te poszukiwania przypłaciłem koszmarnym, wielotygodniowym zapaleniem oskrzeli. Muniek za to zapewne świetnie się bawił …
Około roku 2010 pojawiła się u Muńka wolno postępująca niewydolności nerek. Jak przystało na abnegata nie chciał się leczyć w ogóle. Uciekał, złościł się przy nawadnianiu, a o jedzeniu niesmacznej karmy leczniczej nie chciał nawet słyszeć. Mieszkał sobie u nas stopniowo ograniczając aktywność fizyczną, bo umysłowa ciągle pozostawała na poziomie Alberta Einsteina. Do końca pozostał stuprocentowym Muńkiem, trudnym we współżyciu, a jednocześnie zniewalającym i genialnym kocim facetem.
Mamy nadzieję, że Nasi Przyjaciele wspomną Muńka patrząc na kota w logo lecznicy i uświadomią sobie, że ich zwierzaki mogą być indywidualnościami i równoprawnymi partnerami.
Wspomnienia Znajomych Muńka zebrał jego biograf i przyjaciel (taką ma nadzieję) Darek Jagielski